Nie jest niczym zaskakującym fakt, że to co jest dobre, zawsze doczeka się kontynuacji. Filmem, który w ostatnim czasie również poddał się tej modzie jest „Mumia”. Chociaż w tym wypadku jest to kolejna kontynuacja, ponieważ Imhotep już raz powrócił, w tym ze świata zmarłych nawet dwa razy.
Reżyserem obrazu był tym razem Rob Cohen, ale muszę przyznać, że wpasował się w styl znany z „Mumii” i „Mumia powraca”. Niestety obsada również nie obyła się bez zmian . Oczywiście w rolę pogromcy Nieumarłych Umarłych - Rick’a O’Connell’a, wcielił się, jak poprzednio, Brendan Fraser. Jednak prócz niego i jakże uroczego, pragnącego złota, klejnotów, alkoholu i pięknych kobiet Johnathana (w tej roli John Hannah), nie mamy okazji spotkać starych znajomych.
W roli złego i okrutnego Cesarza Smoka, który zrzuca kajdany założone mu przez śmierć widzimy Jeta Li. Już nie tak młodego Alexa gra Luke Ford. Maria Bello zastąpiła Rachel Weisz jako Evelyn. Do obsady dołączyli także: Michelle Yeoh (Zi Juan), Isabella Louisa Leong (Lin), Lian Cunningham (Mad Dog Maguire), Anthony Wong Chau-Sang (Generał Yang) czy też Russell Wong (Ming Guo).
Kilka wielkich wpadek, czyli co mi się nie podobało. Przede wszystkim Maria Bello. Z całym szacunkiem dla niej, bo zła aktorką nie jest, ale nie potrafiła odpowiednio zastąpić Weisz - to, że próbowała było doskonale widać na ekranie, ale wysiłek ten, skazany był na niepowodzenie, bo postać wypadła sztucznie. Eve straciła na tej zmianie, tak samo jak cały film – to po prostu już nie to samo – nie ten głos, nie ten sposób mówienia, nie ta gestykulacja i przede wszystkim, nie to roztargnione spojrzenie pełne fascynacji. Weisz nadała Evelyn charakteru, który dla mnie, nierozerwalnie wiąże się z klimatem cyklu, a usilne próby jej naśladowania przez Bello męczyły mnie, jako widza. A skoro już przy pani O’Connell jesteśmy - skoro była ona od zawsze specjalistką od egipskich hieroglifów, i wręcz się tym fascynowała, to dlaczego nagle potrafi czytać starożytne chińskie pismo? Mimo iż jedno drugiego wcale wykluczać nie musi, to jest to pewna nieścisłość, która niszczy postać. Wydaje mi się, że ktoś o bardzo dogłębnej wiedzy na temat jednego rejonu starożytnego świata nie rozdrabniał by się na kolejne wiekowe cywilizacje, bo brakłoby mu na to życia. I takiej Evelyn mówię stanowcze NIE – od ingerencji w zamiłowania postaci, aż po dobór aktorki do roli.
Kolejnym minusem jest jakże drewniana gra Luke’a Forda. Żeby tak chociaż jeszcze dobrze wyglądał i cieszył oczy damskiej części publiczności. Niestety to również mu się nie bardzo udało.
Fabuła – przewidywalna i już znana. Przez przypadek budzimy tego złego, wiec musimy go przegonić by zdobyć coś bezcennego, ale oczywiście się nie udaje i trzeba go zabić. Jeśli ktoś oczekuje po „Mumii…” jakiejś głębi, to się jej nie doczeka. Film zdecydowanie nastawiony na to, żeby bawić, jednorazowo ucieszyć widza efektami specjalnymi i zapewnić mu rozrywkę w nudny wieczór.
To co ratuje „Mumię: Grobowiec Cesarza Smoka” to przede wszystkim szybka akcja – nie ma przestojów i zawsze coś się dzieje. Do tego spora dawka żarcików, wspomniane już efekty specjalne, które są doskonałe i oczywiście Jonathan. Bez niego ten film po prostu by nie istniał, bo to on w większości wypadków dostarcza nam śmiechu. Ocena końcowa to 6.5/10 – może zachwycić podczas seansu, ale lepiej nie nastawiać się na nic więcej prócz relaksu z wiadrem popcornu i wielkim kubkiem coca-coli.
reżyseria: Rob Cohen
scenariusz: Miles Millar, Alfred Gough
zdjęcia: Simon Duggan
muzyka: Randy Edelman
czas trwania: 114
dyst.: United International Pictures Sp z o.o.