Kinowy hit ostatnich miesięcy, który powstał na podstawie bestsellerowej powieści Stephenie Meyer, doczekał się już wydania DVD. Mowa oczywiście o „Zmierzchu” – historii miłości przeciętnej nastolatki i wampira abstynenta. Za przetworzenie tekstu książki na scenariusz filmowy odpowiada Melissa Rosenberg, natomiast reżyserią zajęła się Catherine Hardwicke.
Isabella Swan przeprowadza się do ojca, do małego miasteczka Forks, gdzie jest zimno, mokro i pochmurnie. Tam, w nowym liceum, poznaje przystojnego i bladego Edwarda Cullena. Bella postanawia odkryć tajemnice swojego nadludzko silnego kolegi z ławki, gdy ten ratuje ją przed pędzącym vanem, odpychając go od niej jedną dłonią. W czasie, kiedy para głównych bohaterów zakochuje się w sobie, w pobliżu Forks pojawia się grupa obcych, „niewegetariańskich” wampirów.
- Co za głupie jagnię.
- Co za masochistyczny lew.
To, co lubię najbardziej: kreacja postaci, czyli jak aktorzy poradzili sobie z postawionym przed nim zadaniem. Od razu musze przyznać, że głowni bohaterowie są minusem tego filmu. Ani Robert Pattinson (Edward), ani Kristen Stewart (Bella) nie popisali się swoimi zdolnościami aktorskimi. Sądzę, że zwyczajnie nie mieli odpowiedniego materiału – scenariusz na podstawie powieści o tak wątpliwej jakości, nie wróżył nic dobrego. Dodatkowo mam wrażenie, że Hardwicke nie potrafiła poprowadzić młodych aktorów, którzy nie mieli dużego doświadczenia zawodowego. Efekt tego jest porażający. Bella w każdym ujęciu wygląda tak samo: wiecznie otwarte usta i niezbyt inteligentny wyraz twarzy. Usilnie próbujący grać Edward wypada mało wiarygodnie – dla mnie zwykłe „drewno”.
Postacie, które ratują ten film, to członkowie wampirzej rodziny, którzy wydaja się być najbardziej żywymi postaciami. Mimo że pokazują się sporadycznie, to sceną gry w baseball z ich udziałem można się zachwycić. Moją szczególną uwagę przykuła Ashley Greene, która wcieliła się w Alice. Poza wampirami, nikt z żywych postaci nie wybija się jakoś szczególnie, ale gra aktorska idzie im zdecydowanie lepiej niż dwójce głównych bohaterów.
Kolejnym minusem tego filmu jest montaż. Same zdjęcia potrafią przykuć uwagę, szczególnie te, które uchwytują piękno przyrody – dzieło sztuki. Jednak cały obraz momentami przypominał mi zlepek poszczególnych scen, bez żadnego konkretnego pomysłu na ich połączenie – tak jakby ktoś wybrał ich kilka z powieści i stworzył z tego film. Okazało się jednak, że tak samo skonstruowany jest utwór pani Meyer i scenarzystka nie ma z tym nic wspólnego.
„Zmierzch” jawi mi się jako film dla uroczych (w zachowaniu) nastolatek, tak samo jak cykl powieści Meyer, i jako taki, potrafi się obronić - piękną twarzą Pattinsona. Tylko tyle, czy aż tyle? To już zależy od podejścia widza do obrazu. Najwidoczniej to wystarczy, by wytwórnia myślała o przeniesieniu na ekran kolejnej części cyklu: „Księżyc w nowiu”, i to już niebawem.
Podsumowując: „Zmierzch” to film przeciętny i bezbarwny. Jego nieatrakcyjność jawi się do tego stopnia, że ciężko jest powiedzieć o nim coś konkretnego. Kojarzy mi się z nim tylko jedno słowo: monotonia. Mimo to, oceniam go na takie dobre 4,5 w skali dziesiątkowej. Obejrzeć go jak najbardziej można, ale nie spodziewajmy się fajerwerków. Jeśli nie chce ci się myśleć i masz ochotę zwyczajnie przewegetować wieczór przy filmie – polecam „Zmierzch”.
tytuł oryginalny: Twilight
tytuł polski: Zmierzch
premiera kinowa: 2008 (świat) 2009 (polska)
premiera DVD: 2009
scenariusz: Melissa Rosenberg
reżyseria: Catherine Hardwicke
zdjęcia: Elliot Davis
muzyka: Carter Burwell, Robert Pattinson
czas trwania: 122
dystrybucja: Monoliht Films