Autor: Altheriol Data dodania: 2012-01-14 18:28:43 Wyświetlenia: 5484
Sherlock Holmes: Gra cieni - recenzja
Chrzanić książkowych purystów — filmowy Sherlock udowadnia, że odkrywanie klasycznych bohaterów literackich na nowo jest nie tylko interesujące, ale może dać im drugą młodość. Być może ciężko byłoby „wskrzesić” w tym nurcie takiego Wokulskiego, ale flaki mi się przewracają od internetowej fali krzykaczy mieszających z błotem produkcję tylko dlatego, że reżyser postanowił zrobić wszystko po swojemu. Ok, może nowy Conan nie powalał na kolana, jeśli mówimy o odświeżaniu bohaterów literackich, ale nowy Sherlock powala, pomaga wstać i powala ponownie. Jest wszystko, czego można się spodziewać po świetnym, przygodowym kinie z trikami i wyczynami przebijającymi Niezwykłych Dżentelmenów i to bez wyciosanego niezaostrzoną stroną noża do masła 3D.
Reżyser Guy Ritchie nie daje czasu na nudę — barwna kreacja Sherlocka, w tej roli niezastąpiony Robert Downey Jr, oraz charakteryczny Dr Watson, grany przez Jude Lawa, tworzą niezwykły duet. Ich „iskrząca” relacja w połączeniu z niezwykle zajadłym konfliktem z Profesorem Moriatym (Jared Harris) dają dosłownie wybuchową mieszankę. I chociaż pokazano, że przebiegłość i przenikliwość głównego czarnego charakteru dorównuje niezwykłej zdolności Sherlocka do „przewidywania” faktów (notabene świetnie zobrazowanej), to jedną z odczuwalnych wad jest niesłabnące przeczucie, że słynny detektyw mimo wszystko przetrzyma. Pomijając ten szkopuł, ciągle roztrzepany główny bohater i jego rozważny kompan tworzą duet, który nie tylko jest nie do powstrzymania, ale który zapada długo w pamięci. Te trzy postaci zdecydowanie zdominowały produkcję sprawiając, że drugoplanowe role (w większości kobiece) pozostały w głębokim cieniu zapomnienia.
Jak to zwykle bywa w filmach ocierających się o „superbohaterskość”, nie wszystko zostało wyjaśnione, a wiele smaczków na zawsze pozostanie tajemnicą bohaterów (lub szalonym pomysłem scenarzysty i reżysera, o którym się nie dowiemy). Fabularnie więc mamy bardzo grubymi nićmi szyty wątek główny, pozornie skomplikowany, w praktyce dość liniowy i nie odciągający od fascynujących kreacji (co raczej nie zaliczyłbym do wad). W filmie doskonale wykorzystano ciekawostki z epoki dynamicznych odkryć naukowych, mamy więc dużo steampunkowych gadżetów, terrorystów, snajperów, bomby, automobile, niemców z rzeszy i okazałe bale kostiumowe. Do tego warto pochwalić świetną oprawę wizualną: poczynając od stroi, kończąc na niezbyt natarczywych efektach specjalnych — z godnych uwagi świetna scena slow motion w lesie oraz przydatne wizje-retrospekcje głównych bohaterów. Muzyka, tworzona przez genialnego Zimmera, wybiła się w kilku momentach, ale ciężko mówić o zachwycie nad tą częścią produkcji.
Warto wspomnieć też o drobnych wadach: w filmie momentami było zbyt „gęsto”, ciężko nadążyć za szalonym, spontanicznym Sherlockiem, w czym pomagała nam częsta retrospekcja po fakcie. Trochę to nie w styl kryminału, gdzie daje się przynajmniej minutę czy pięć na własne domysły widza — jednak idąc za myślą z pierwszego zdania mojej recenzji — chrzanić purystów. Sherlock żyje, dorównuje kreacji z pierwszej części, a może nawet buduje nową „klasykę”. Produkcja obowiązkowa dla każdego miłośnika dobrej fantastyki, dla mnie w tym gatunku mocne 8/10.
czas trwania: 2 godz. 9 min. gatunek: Kryminał, Przygodowy premiera: 5 stycznia 2012 (Polska) 14 grudnia 2011 (Świat) produkcja: USA reżyseria: Guy Ritchie scenariusz: Michele Mulroney, Kieran Mulroney