Swego czasu popełniłem recenzję zbiorczą czterech pierwszych części
Wrong Turn. Dawno nie zaglądałem, czy aby nie pojawiła się jakaś kontynuacja, a tu niespodzianka. Przypadkowo trafiłem na trailer
Wrong Turn 6, gdzie dowiedziałem się, że premiera najnowszej odsłony zaplanowana jest na ten rok. Skoro jest i szóstka, to i pewno piątkę też – nie mając skrupułów wobec potencjalnego widza – nakręcili. I faktycznie, wiekopomne dzieło ujrzało światło dzienne rok temu, a podtytuł który nosi, aż wywołuje drżenie –
Wrong Turn 5: Bloodlines. Fabularnie film ma potencjał, ale to samo myślałem o wcześniejszych tworach spod znaku
Wrong Turn i zawsze kończyło się na prostej konstatacji: od pomysłu do wykonania droga bardzo daleka. Ale dajmy chociaż szansę temu obrazowi – a nuż jakoś się wybroni…
W niewielkim amerykańskim mieście Fairlake Halloween obchodzone jest co roku w osobliwy sposób. Od dziesięciu już lat odbywa się tutaj muzyczny festiwal Człowieka z Gór, na który ściągają młodzi ludzie z całego kraju. Sama historia mieściny niesamowicie sprzyja corocznemu świętu grozy. Na początku XIX wieku wszyscy mieszkańcy zniknęli w ciągu jednej nocy. Nie pozostał po nich najmniejszy ślad, jedynie nieliczni upierali się, że w trakcie poszukiwań znaleźli pełno krwawych smug. Szybko powstała legenda, według której to ludzie zamieszkujący odludne tereny wysokogórskie z jakiegoś powodu odebrali życie wszystkim mieszkańcom Fairlake.
Ale wracając do
Wrong Turn – to jeszcze nie koniec historii pechowego miasteczka. Całkiem przypadkowo trafiają w jego okolice nasi znajomi z poprzednich części – paskudne, człekopodobne mutanty o iście sadystycznych manierach. Węsząc w poszukiwaniu łatwych ofiar, wpadają na groźnego przedstawiciela prawa, panią szeryf. Sytuacja wymyka się spod kontroli i krwiożercze mutanty muszą poddać tyły. Ale nawet nie przeszło im przez myśl, by ominąć Fairlake szerokim łukiem. Pani szeryf wraz z grupą młodych ludzi, zatrzymanych tuż przed festiwalem, staje w obronie sprawiedliwości i wypowiada wojnę mutantom. Szybko okazuje się, że przeciwnik jest znacznie groźniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka – nie dość, że wręcz kipie atawistycznymi fluidami, to jest także bardzo inteligentny. Walka do rana będzie zakończona, a wygrany będzie tylko jeden – ciekawe kto?
Film w zasadzie poniżej krytyki. Dobrego słowa o nim powiedzieć się nie da, a złego po prostu się nie chce. Tu już nie chodzi o to, że obraz jest płytki, infantylny, że zapisać go należy do najniższej klasy horrorów. O nie. Godne pożałowania jest kontynuowanie tradycji produkowania kolejnego gniotu spod znaku
Wrong Turn. Dużo seksu, hektolitry krwi, przewidywalność na każdym kroku, a w sumie niewiele tego, co najważniejsze – grozy. Słabiutko, jak na horror. Końcówka filmu zdecydowanie podpada pod parodię. A jedyny motyw, który sam w sobie jest całkiem interesujący – historia miasteczka i festiwalu Człowieka z Gór – w ogóle nie został wykorzystany do podratowania obrazu. Aktorzy słabi, ujęcia przesycone tandetą. Scenariusz napisany chyba na rolce papieru toaletowego przez natchnionego reżysera z Hollywood, który zjadł za dużo pikantnych tacos. Żenada… A przecież to jeszcze nie koniec, bo w tym roku kolejna odsłona –
Wrong Turn 6. Dopiero będzie się działo…